wtorek, 31 stycznia 2012

Tatarskie kołduny pod Grunwaldem

MojeMazury.pl tam można znaleźć oryginalny tekst
Co ma wspólnego brytyjski książę Karol z Bitwą pod Grunwaldem? Niby niewiele; jadł w pewnej podlaskiej wiosce tatarskie kołduny. Było to w gospodarstwie agroturystycznym, prowadzonym przez Tatarów, których przodkowie być może walczyli pod Grunwaldem.

Trochę to wszystko naciągane, ale czego się nie robi dla dobrej promocji. Skojarzenie brytyjskiego księcia z wielką bitwa z 1410 roku na pewno nikomu nie zaszkodzi, podobnie jak przypomnienie roli Tatarów w tym epokowym wydarzeniu. Pod Grunwaldem w 1410 roku zwyciężył Władysław Jagiełło - polski król z litewskim rodowodem. W jego wielonarodowej armii walczyli m.in. Tatarzy - to ich pozorna ucieczka i błyskawiczny, niespodziewany atak był początkiem końca wielkiej bitwy. Po przeszło 600 latach udział Tatarów w wielkiej bitwie został doceniony, czego wyrazem był m.in. spotkanie pod hasłem "Tatarzy pod Grunwaldem. Historia — dziedzictwo - szanse" w Muzeum Bitwy Grunwaldzkiej w Stębarku 21 stycznia 2012 roku.

Podczas tej imprezy rozmawiamy z Dżennetą Bogdanowicz, Tatarką z Kruszynian.

— Rozmawiamy w miejscu, gdzie 15 lipca 1410 roku wojska polsko-litewskie pokonały Krzyżaków. W armii księcia Witolda, jak pisze Długosz w swoich kronikach, był 300-osobowy oddział Tatarów, dowodzony przez Dżalal ad Dina. Dzisiaj pani serwuje tu kuchnię tatarską. Co pani czuje?

— Dreszcz emocji, magię tego miejsca, gdzie walczyli przodkowie współczesnych Tatarów. Wówczas ich rola w zwycięstwie grunwaldzkim była oceniana jako raczej marginalna, a przecież przyczynili się do wygranej. Cieszę się, że ten udział Tatarów w bitwie został dzisiaj mocno zaakcentowany w podsumowaniu projektu "Tatarzy pod Grunwaldem. Historia — dziedzictwo — szanse".

— Mieszka pani w tatarskiej wsi Kruszyniany, leżącej 50 kilometrów od Białegostoku. Skąd Tatarzy znaleźli się na Podlasiu?

— Przybyli na te ziemie, osadzeni w 1679 roku przez Jana III Sobieskiego. Wśród ich potomków był zamieszkały w Kruszynianach dziadek mojego męża, Ali Bogdanowicz. Mój z kolei dziadek, Samuel Bajraszewski, wywodzący się ze Słonimia pod Wołkowyskiem na Grodzieńszczyźnie, był przed wojną polskim oficerem. Jego najbliższą rodzinę zesłano na Syberię. Dziadek wstąpił do armii Andersa, przeszedł szlak bojowy. Ja sama mieszkałam kiedyś w Trzciance, mieście w województwie wielkopolskim, gdzie po wojnie, po zmianie granic, kierowali się tatarscy emigranci. Po wyjściu za mąż za Tatara Mirosława Bajraszewskiego, zamieszkałam z mężem w Sokółce. Ale potem zdecydowaliśmy, że wrócimy na ziemie jego dziadka, do Kruszynian, aby tu kultywować tatarską kulturę i tradycje.

— Czy w Kruszynianach zachowały się ślady tatarszczyzny?

— Przede wszystkim jesteśmy tu my, Tatarzy i bardzo dobrze się tutaj czujemy. Kruszyniany to miejscowość wielowyznaniowa, krzyżują się tutaj trzy wielkie religie: katolicka, prawosławna i muzułmańska i wszyscy żyją zgodnie, w atmosferze tolerancji, zrozumienia inności, tak jak to było kiedyś w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. My, muzułmanie, mamy w Kruszynianach swój drewniany meczet, podobno najstarszy w Polsce i liczący sobie trzy wieki mizar, czyli cmentarz, gdzie leżą nasi przodkowie. Są tu też przodkowie mojego męża, Bajraszewscy, którzy byli tatarską szlachtą.

— Dziesięć lat temu byłem w Kruszynianach i sąsiednich Bohonikach. Zafascynował mnie orientalny klimat tych miejscowości. Czy wykorzystujecie atuty turystyczne tej wsi?

— Tak, Kruszyniany leżą przy Szlaku Tatarskim. Wiele osób wykorzystuje to, utrzymując się z obsługi turystów. Ja z mężem prowadzimy gospodarstwo agroturystyczne pod nazwą "Tatarska Jurta", którego specjalnością są dania tatarskie. Nie zachował się, co prawda, po wiekach język tatarski, większość z nas, na skutek mieszanych małżeństw, zatraciła pierwotne rysy twarzy, ale pozostała religia — islam i kultura, której elementem jest między innymi regionalna kuchnia. Ale i tu do nas, do Kruszynian, zagląda wielki świat. W 2010 roku był w "Tatarskiej Jurcie", podczas swojej wizyty w Polsce, brytyjski książę Karol. Spróbował między innymi specjałów naszej kuchni, takich jak pierekaczewnik, ciasto wielowarstwowe z mięsem, serem lub grzybami, zarejestrowane w Unii Europejskiej jako potrawa regionalna. Obserwował też z zaciekawieniem, jak robimy kołduny tatarskie - pierogi z mięsem wołowym, podawane z rosołem. Każda Tatarka poznaje tajniki ich wyrabiania od dziecka, można ich spróbować tu, w mojej kuchni, pod Grunwaldem. Tatarska specyfika polega na tym, że wy spożywacie je od razu w rosole, a my „na sucho”, a rosół używamy do popicia.

dalszy ciąg na stronie:MojeMazury.pl Zobacz więcej:

sobota, 28 stycznia 2012

Sernik straciatella

Przepis pobrałem z blogu Izy Muchli

Bardzo mi się podoba ten smak i polecam wszystkim.
Iza opowiada:
Miałam ogromną ochotę na ciasto z czekoladą. Takie mocno czekoladowe ciasto. Chodzi za mną ono już od jakiegoś czasu. Tak bardzo chciałam zrobić ciasto czekoladowe... że aż zrobiłam sernik straciatella. Robiłam go pierwszy raz, za drugim bym go udoskonaliła bo wiem już jak. Po pierwsze spód trzeba zrobić z ciasta kruchego i nie iść na łatwiznę (jak ja). Po drugie, dałabym mniej czekolady, mimo że na czekoladę mam wielką ochotę.
Ale ciasto wyszło boskie. Jest rewelacyjnie proste w przygotowaniu, ale niestety musi się schłodzić w lodówce po upieczeniu więc mimo kuszących zapachów rozchodzących się wczoraj w kuchni mogłam je spróbować dopiero dziś.
A przepis podejrzałam TU.




Składniki:
Spód:
* 120 g pokruszonych herbatników
* 50 g roztopionego masła
Masa serowa:
* 750 g sera do serników
* 4 jajka
* 1 szklanka drobnego cukru
* cukier waniliowy (ja dałam 2 łyżki cukru waniliowego domowej roboty)
* 1 tabliczka gorzkiej czekolady (można dodać mniej)
Polewa:
* szklanka kwaśnej śmietany
* 0,5 szklanki cukru
* 1 łyżka cukru waniliowego

Do przygotowania spodu wystarczy drobno pokruszyć herbatniki i wymieszać z masłem. Rozłożyć spód na dnie tortownicy wysmarowanej masłem.
Czekoladę drobno kroimy.
Sem miksujemy delikatnie z cukrem i cukrem waniliowym, dodajemy pojedynczo jajka. Dodajemy czekoladę i dokładnie i bardzo delikatnie mieszamy. Masę wlewamy na spód w tortownicy i pieczemy 30-35 minut w piekarniku nagrzanym do 160 stopni.
Mieszamy składniki polewy i gdy już sernik się podpiecze (środek będzie wciąż rzadki) wlewamy polewę na ciasto. Pieczemy jeszcze 10 minut. Ja po tym czasie wyłączyłam piekarnik i zostawiłam ciasto w środku na 5 minut. Po kolejnych 5 minutach piekarnik lekko otworzyłam.
Gdy ciasto wystygnie należy je schłodzić w lodówce. Najlepiej na całą noc.